sobota, 1 grudnia 2012

Wielkie Bum w Łodzi! - czyli koncert MUSE




Dzisiaj chciałam napisać o koncercie, na którym byłam w zeszłym tygodniu, który przyczynił się, że nie byłam w stanie nic opublikować w zeszłym tygodniu.
W piątek 23 listopada w Atlas Arenie w Łodzi, wystąpili MUSE! Czekałam na ten koncert od… praktycznie, od kiedy zapowiedzieli, iż wydadzą nową płytę. Niezwykłe show, tłum fanów, muzyka sprawiająca, że twoje serce bije w jej rytmie.


Przybyłam na miejsce akurat, gdy otworzyły się bramki. Można było wejść, zakupić coś do jedzenia, picia, oraz oczywiście artykuły związane z nową płytą i trasą koncertową. Miałam ochotę wziąć wszystkie rzeczy, które sprzedawali, ale mało kasy mi na to nie pozwoliło.

Support zaczął się o 19.30 wystąpili Everything Everything. Znałam już wcześniej ich piosenkę Cough Cough, którą również zagrali. Jednak większość ludzi na trybunach siedziała, muzyka nie porwała tłumu. 

 

Po przerwie o 20.45 zagrali MUSE! Ten moment, gdy rozbrzmiała muzyka zapamiętam na długo, a i może na zawsze. Muzyka po prostu ogarnęła mnie całkowicie. Zapomniałam o Bożym świecie. To było właśnie to tzw. TO! Muse uważam za naprawdę dobry zespół, ich muzykę za świetną, ale dopiero po koncercie zdałam sobie sprawę jak bardzo jest genialna! 


Zagrali swoje największe hity, oraz piosenki z nowej płyty. Można było usłyszeć Sunburn, Supermassive Black Hole, Supremacy, Map of the Problematique, jednak zabrakło mi Hysterii, New Born, Save Me czy Unintended.


Chris zagrał jeden ze swoich kawałków „Liquid State”. Czytałam pewien czas temu, iż Matt nawet cieszy się, że jest taki moment, kiedy może odsunąć się od mikrofonu i po prostu grać.

W jednym z wywiadów MUSE powiedzieli, że inspiracją dla nich była trasa koncertowa Pink Floyd’ów „The Wall”. Mieli niezwykłe efekty świetlne, muzycy mieli piramidę z ekranów, które dodatkowe nadawały klimat. Piramida zmieniała swoje kształty w trakcie show.

Naprawdę dziwię się osobą, które siedziały i nawet nie stały raz, by dołączyć do tzw. Muserów. Nie raz wstawałam, śpiewałam na cały głos i cieszyłam się widząc, jak większość dobrze się bawi. Nawet widziałam parę osób, po 30, które szalały. Jeśli się nie chce bawić, to, po co przychodzi?

Pod koniec koncertu nastała chwilowa przerwa, w czasie, której, co mnie przeraziło, wiele osób wyszło. Co za frajerzy! Piramida „zakryła” muzyków, a oni puścili Isolated System, a na ekranach wyświetlał się teledysk. Perkusista w między czasie zmienił strój. Jednak niezwykłe było to, że wszyscy, którzy zostali, klaskali prawie 4 minuty przerwy, krzyczeli o więcej. I było więcej. MUSE zagrali Uprising, w czasie, którego na ekranach można było zobaczyć Dominica-ninja, następnie Knights of Cydonia z cudownym wstępem, w czasie, którego Matt kręcił jednym z reflektorów, potem Starlight, a na koniec Surival, oficjalną piosenkę na olimpiadę w Londynie? Te dwie godziny były niezwykłe i cudowne. Aż brak mi słów, by opisać to uczycie. Mój pierwszy koncert, na jakim byłam, był niezwykły, olśniewający i genialny. Mat po prostu wariował na scenie, Chris pokazał, na co go stać, a Dominice szalał za perkusją. Wciąż go wspominam.



Muse zagrali:
  1. Unsustainable
  2. Supermacy
  3. Map of the Problematique
  4. Panic Station
  5. Resistance
  6. Supermassive Black Hole
  7. Animals
  8. Explorers
  9. Sunburn
  10. Time Is Running Out
  11. Liquid State
  12. Madness
  13. Follow Me
  14. Undisclosed Desires
  15. Plug In Baby
  16. Stockholm Syndrome
  17. Isolated System (z playbacku, związku z przerwą)
  18. Uprising
  19. Knights of Cydonia
  20. Starlight
  21. Survival

Jestem pewna, że gdy MUSE znów będzie w Polsce, to pójdę na ich koncert choćby nie wiem, co się stało, oraz polecam innym ich koncerty, bo to jest naprawdę coś, co warto zobaczyć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz