Dzisiaj chciałam napisać o koncercie,
na którym byłam w zeszłym tygodniu, który przyczynił się, że nie byłam w stanie
nic opublikować w zeszłym tygodniu.
W piątek 23 listopada w Atlas Arenie w Łodzi, wystąpili
MUSE! Czekałam na ten koncert od… praktycznie, od kiedy zapowiedzieli, iż
wydadzą nową płytę. Niezwykłe show, tłum fanów, muzyka sprawiająca, że twoje
serce bije w jej rytmie.
Przybyłam na miejsce akurat, gdy
otworzyły się bramki. Można było wejść, zakupić coś do jedzenia, picia, oraz
oczywiście artykuły związane z nową płytą i trasą koncertową. Miałam ochotę wziąć
wszystkie rzeczy, które sprzedawali, ale mało kasy mi na to nie pozwoliło.
Support zaczął się o 19.30 wystąpili
Everything Everything. Znałam już wcześniej ich piosenkę Cough Cough,
którą również zagrali. Jednak większość ludzi na trybunach siedziała, muzyka
nie porwała tłumu.
Po przerwie o 20.45 zagrali MUSE!
Ten moment, gdy rozbrzmiała muzyka zapamiętam na długo, a i może na zawsze.
Muzyka po prostu ogarnęła mnie całkowicie. Zapomniałam o Bożym świecie. To było
właśnie to tzw. TO! Muse uważam za naprawdę dobry zespół, ich muzykę za
świetną, ale dopiero po koncercie zdałam sobie sprawę jak bardzo jest genialna!
Zagrali swoje największe hity,
oraz piosenki z nowej płyty. Można było usłyszeć Sunburn, Supermassive
Black Hole, Supremacy, Map of the Problematique,
jednak zabrakło mi Hysterii, New Born, Save
Me czy Unintended.
Chris zagrał jeden ze swoich
kawałków „Liquid State”. Czytałam pewien czas temu, iż Matt nawet cieszy się,
że jest taki moment, kiedy może odsunąć się od mikrofonu i po prostu grać.
W jednym z wywiadów MUSE powiedzieli,
że inspiracją dla nich była trasa koncertowa Pink Floyd’ów „The Wall”. Mieli
niezwykłe efekty świetlne, muzycy mieli piramidę z ekranów, które dodatkowe
nadawały klimat. Piramida zmieniała swoje kształty w trakcie show.
Naprawdę dziwię się osobą, które
siedziały i nawet nie stały raz, by dołączyć do tzw. Muserów. Nie raz
wstawałam, śpiewałam na cały głos i cieszyłam się widząc, jak większość dobrze
się bawi. Nawet widziałam parę osób, po 30, które szalały. Jeśli się nie chce
bawić, to, po co przychodzi?
Pod koniec koncertu nastała
chwilowa przerwa, w czasie, której, co mnie przeraziło, wiele osób wyszło. Co
za frajerzy! Piramida „zakryła” muzyków, a oni puścili Isolated System,
a na ekranach wyświetlał się teledysk. Perkusista w między czasie zmienił
strój. Jednak niezwykłe było to, że wszyscy, którzy zostali, klaskali prawie 4
minuty przerwy, krzyczeli o więcej. I było więcej. MUSE zagrali Uprising,
w czasie, którego na ekranach można było zobaczyć Dominica-ninja, następnie Knights
of Cydonia z cudownym wstępem, w czasie, którego Matt kręcił jednym z reflektorów,
potem Starlight, a na koniec Surival, oficjalną
piosenkę na olimpiadę w Londynie? Te dwie godziny były niezwykłe i cudowne. Aż
brak mi słów, by opisać to uczycie. Mój pierwszy koncert, na jakim byłam, był
niezwykły, olśniewający i genialny. Mat po prostu wariował na scenie, Chris
pokazał, na co go stać, a Dominice szalał za perkusją. Wciąż go wspominam.
Muse zagrali:
- Unsustainable
- Supermacy
- Map of the Problematique
- Panic Station
- Resistance
- Supermassive Black Hole
- Animals
- Explorers
- Sunburn
- Time Is Running Out
- Liquid State
- Madness
- Follow Me
- Undisclosed Desires
- Plug In Baby
- Stockholm Syndrome
- Isolated System (z playbacku, związku z przerwą)
- Uprising
- Knights of Cydonia
- Starlight
- Survival
Jestem
pewna, że gdy MUSE znów będzie w Polsce, to pójdę na ich koncert choćby
nie wiem, co się stało, oraz polecam innym ich koncerty, bo to jest naprawdę
coś, co warto zobaczyć.
Kredyty: I'm a Muser (facebook)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz